Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Pojadę tam, muszę!” — szepnął pan Seweryn.

Abym jeszcze ją zobaczył, aż będzie panią.

Antolka ujrzała go i przestała śpiewać.
Po chwili przybiła do brzegu i wysiadła, niosąc spore zawiniątko.
— Panna Antonina musi mi pieśni dokończyć! — zawołał, odpowiadając ukłonem na jéj powitanie.
— A toć ją pan Szymon zawsze śpiewa! Musi być panu znana — odparła.
— Nigdy mi téj nie śpiewał.
— To dziwo, a toć ją zawsze śpiewa i gwiżdże! — zawołała Weronka.
— Nie pańska to pieśń! — rzekła Antolka.
— Dlaczego?
— Boć pan, kogo chce, miéć może.
— To się panna Antonina myli. Albo to się zawsze człowiek z tą żeni, co chce? Prawie nigdy!...
— Nie może być. Jak nie ta, to żadna! Gdybym ja chłopcem była, a do tego panem, to-bym królewnę zaczarowaną zdobyła, jak w bajce stoi — odparła zuchowato, pokazując pyszne zęby w uśmiechu.
— Zobaczymy, czy panna Antonina królewicza dostanie.
— Jak nie dostanę, to pod stopami szukać innego nie będę.
Zdziwił się, jak się zmieniła. Strój zachowała