Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż, pani Morska? Kiedyż to Szymkowi sprawimy weselisko?
— Oj, chyba już tego nie dożyję! — westchnęła kobieta. — On przeznaczony na bezżenność.
— Czemuż to?
— A gdzież jemu żony szukać, proszę pana! Z zaścianka wyrósł, do dworu nie dorósł. Z naszego stanu dziewczęta nie dla niego, a do żadnéj panienki się nie ośmieli. Tak-ci wisiéć będzie między niebem a ziemią. On-ci nawet o żeniaczce nie myśli.
— A mnie się co innego zdaje — rzekł tajemniczo.
Weronka wyprostowała się, ocierając czoło z potu.
— On na księdza stworzony. — rzekła.
— Ejże! — zażartował — a piękna Tekla Wilków?
— Jezus, Panno Maryo! — oburzyła się Morska. — To są szkalowania i psie języki. Gdzież-by on się do chłopki poniżył!
— Tekla za mąż idzie — dodała Weronka.
Obie zamilkły, i czuł, że je uraził. Szymon był tu bóstwem, a on bóstwo śmiał poniżyć.
— Czy Hipolit dogląda rewiru Onyśki? — spytał, zmieniając rozmowę.
— O, tego pilnują jak węża, i Szymon chce go oddalić. Dwa miesiące ma do roku. Seweryn z Dubinek będzie na jego miejscu.
— A czemu to Antolka do Horodyszcza na służbę nie poszła?
— W przyszłą niedzielę pójdzie.