Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ma tatko pasztet na jutro! — rzekła wesoło i wnet, zupełnie swobodnie, podała dłoń Sokolnickiemu, uścisnęła jego prawicę po koleżeńsku i dodała:
— Czy to wigilia Nowego Roku? Ładnie pan dotrzymuje obietnic! Cóż tam! Kocieł pękł?
— A pękł — odparł pan Seweryn, mimowoli pokrzepiony tym energicznym tonem. — We czwartek przyjdzie nowy.
— To dobrze! Była tu onegdaj panna Barbara, tak stroskana wypadkiem, że aż mnie przeraziła.
— Oto masz przyjemności gospodarstwa! — rzekł Zagrodzki.
— Albo to po innych fabrykach nie pękają kotły? Muszą być niepowodzenia w każdym zawodzie. Et, co tam! Brać je za bary, za gardło, i dławić, byłe się nie lękać i nie ustępować.
— I gadaj tu z młodością, stare doświadczenie — machnął ręką Zagrodzki.
— I gadaj tu z tchórzostwem, siło! — odparła, wychodząc z pokoju.
Po chwili wróciła już przebrana i kazała podawać obiad.
Usiadła potem obok Sokolnickiego i spytała:
— Dużą pan ma stratę?
— Sześć tysięcy rubli.
Skrzywiła się.
— I pożyczył pan to?
— Zapewne! — odparł, podnosząc na nią oczy