Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zrobić! Trzeba szukać, chodzić, a tu grosze mnie palą! Więc ja was prosić chcę: weźcie wy je na przechowanie! Ot, z tém ja do was myślałam iść.
— Tak-że mi ufacie, babo! Ja-ż, biedny sługa, ziemi, ni chaty nie mam, żeby wam pewność dać! A jak umrę?
— Wilczyca wie, kto majątek ma — odparła baba, wrzecionem dotykając jego piersi. — A jak śmierć na was, to ja wiem, że i z grobu przyjdziecie, i we śnie mi powiecie, gdzie je odbiorę. Nijakiéj trwogi nie mam.
— Długo mam je trzymać?
— Aż się z tym uspokoi, albo aż Ustym ziemię dobrą znajdzie.
— Niech będzie wasza wola! Dziękuję wam za wiarę.
— Sobie dziękujcie, nie komu. Tekla, zarygluj drzwi i zaświéć mi do schówki!
Szymon ciekawie śledził jéj ruchy.
Gdy dziewczyna zapaliła smolną drzazgę, baba odjęła w kącie parę cegieł w podłodze i wydobyła z otworu jeden garnek duży i dwa małe. Oba były obwiązane szmatami. Postawiła je na stole i rzekła do Szymona:
— Rachujcie! To najstarsze jeszcze dziad zbierał. Same białe! Ustym kiedyś przesuszył i mówił, że jest piętnaście setek!
Szymon począł liczyć, układając po sto, ciężkich,