Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

du. — Słyszałem, że Oyrzanowski to odludek i uczony i że ta panna sama całą tę ruinę utrzymuje na barkach. Co za szaleństwo!
— Dlaczego? — zaprzeczyła żywo Nika. — Ma stanowisko, cel w życiu, jest człowiekiem. Ja-bym się z nią zaraz zamieniła na pozycyę.
— A tobie czegóż brakuje? — oburzył się Zagrodzki.
— Właśnie to nieznośne, że mi nic nie brakuje. Jestem próżniaczą panną na wydaniu. Nie znam położenia bardziéj upokarzającego i bardziéj niewolniczego.
— Niko, żeby twoja matka to słyszała...
— Toby dostała spazmów: wiem o tem, więc jéj w swe poglądy i myśli nie wtajemniczam. Mam przesyt rozrywek, zbytków, wygód i bezczynności. Jeśli już muszę swą karyerę zakończyć małżeństwem, to pójdę za bankruta, gracza, rozrzutnika, żebym musiała pracować dla chleba i mieć życie piekielne.
— Winszuję. Ja, com nędzę przebył za młodu, zaręczam ci, że to łamie równie ducha, jak ciało, i tylko twoja szalona głowa mogła wymyślić podobne niedorzeczności.
Nika znowu się zamyśliła, a Zagrodzki poszedł próbować ciepła pieca, gdy drzwi się rozwarły i, poprzedzany przez córkę, wszedł do sali sam gospodarz.
Był to człek chudy, łysy, w okularach, trzymał się