Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiesz ty — ja starych niecierpię, ale twoja matka podobała mi się.
— Bo ona także babą nie jest! — odparł z dumą. — A gdybyś ty przeczytała jej szarą książkę...
— Książki pisze?
— Ma taką jedną grubą, grubą — i tam dzień po dniu notuje swoje życie. Jakie tam dnie są!
I zadumał się.
— Chciałabym ją przeczytać.
— Nie da. Chowa ją dla nas — po śmierci. Ja ukradkiem czytałem.
— Wykradnij ją dla mnie!
— Spróbuję, ale trudno.
— Oho, a ty się trudności boisz!
Kazio poczerwieniał i spojrzał na nią wściekle.
Roześmiała się drwiąco i puszczając kłęb dymu z papierosa, rzekła:
— Ojciec lepiej chował Darwina, a jakeś go zechciał, tom ci go dostała. Mnie to tylko miłe, co trudne.
— Matka szarej książki nie chowa. Leży u niej na biurze. Ty tego nie rozumiesz! Przecież skarbony, wiszącej przy drzwiach kościoła, nie ściągniesz, choć nie przykuta!
— Głupiś! Żeby w skarbonie, zamiast pieniędzy, była wiedza i nauka, tobym ja ją wzięła nawet z ołtarza.
Cisnęła papierosa i poszła ku domowi, gwiżdżąc.
Nazajutrz zagadnęła panią Taidę: