Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O czem? — spytał niespokojnie.
— O wszystkiem! — odparła ogólnikowo.
Rad był dalej badać, ale weszła Ozierska i zawołała ją, by zebrała książki do kuferka, więc się Kazio nic nie dowiedział.
Wieczorem pani Taida, już napół rozebrana, pisała w swej szarej księdze, gdy zapukano do drzwi i weszła Stasia.
Była, jak już od pewnego czasu, zamyślona i poważna i rzekła, siadając na stołeczku, u nóg staruszki:
— Przyszłam do pani z gotowym planem przyszłości, po sankcję.
— A jeśli zamiast sankcji trafisz na krytykę?
— Nie. Jestem spokojna.
Podparła brodę pięściami i zaczęła:
— Czy pani mnie pamięta, gdym tu po raz pierwszy przyjechała z matką, okrzyczana, i słusznie, za istotę bez czci i wiary, za najgorszą córkę i materjał na awanturnicę? A wie pani, że prawie pewno skończyłabym w kozie lub w domu warjatów, gdyby nie pani!
Pani nie pamięta, co wtedy mówiła, a ja to mam w uszach jakby dzisiaj. Każdy starszy był w mojem pojęciu kretynem i wrogiem, każdy morał i perswazja przedmiotem do drwin bezczelnych, a pani słowo jedno trafiło mi do duszy. Co tam był za chaos i pożar! Zastanowiłam się i ujrzałam przed sobą cel. A potem