Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale i to prawda, że tak rezonując i analizując, do reszty się wykrzywiacie; świata nie zmienicie, a sami się zmarnujecie. Jeśli tak myślisz, właśnie się żeń i wykształć sobie towarzyszkę, rozwiń jej umysł, zainteresuj poważnemi, ścisłemi przedmiotami...
— Moja mamo, a któraż zechce, która jest do tego choć trochę przygotowana, której to nie znudzi? Przecie te, które znam, śmieją się ze mnie prawie w oczy i drwią i nazywają pedantem. Nie mam miru u panien, przekonałem się nieraz, bom brzydki, źle tańczę, nie umiem żartować. Ale zato jakie ma powodzenie Staś Jaczyński, który czego nie przegrał w karty, to przehulał, którego z drugiej klasy wypędzono w lat siedemnaście, ale który doskonale prowadzi tańce! Dusza zebrań i zabaw. Kiedyś, na wieczorze u Brzezińskich, podsłuchałem niechcący zwierzeń panieńskich. Była o mnie mowa, taksowały Rudę — nie mnie, byłem dobrą partją, ale Staś to był dopiero ideał tych serduszek!
— Mój drogi, niby mężczyźni nie taksują także przedewszystkiem i jedynie tylko majątku.
— Tak jest i takim niech się chowają kury i lalki. Warci siebie. Ja zaś majątek, dzięki mamie, posiadam; jeśli dorobię, to tylko własną głową i rękami, i kwestji pieniężnej do uczuć nie mieszam.
— To są teorje. Żebyś się zakochał...
— Chyba już nie. Za mało mi zostało iluzyj — odparł apatycznie.