Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ledwie pełzał. Kazio jeszcze się był nie urodził, a wokoło mnie ruina, a w duszy taka rozpacz i pustka, żem także tylko śmierci wołała. Mąż twój interesami zaraz się zajął i chociaż chaos ten przejrzał i obrachował; na twoich rękach Kazio się urodził, potem Dysia przyjechała i życie się przepracowało jakoś. Nie można nam o sobie myśleć, gdy się dzieci ma, ani rozpaczać i śmierci wołać, gdy zostały obowiązki do spełnienia. Ot, ja tu przyjechałam z prośbą do ciebie. Chciałabym cię do Rudy namówić.
— Ależ, moja droga, co ty mówisz. Zastanów się, przecie ja niedołężna. Gdzie mi myśleć o podróżach. Trzeba na miejscu dogorywać. Tu już przywykłam, mam wygodę i opiekę. Dziękuję ci za dobre serce, ale poco ci ten ciężar w domu.
— A gdzież to rzeczy pani? — spytała Stasia.
— W hotelu, moje dziecko. Ale jeśli mnie przyjmiecie do siebie, to sprowadź je tutaj. A może ci nie zechcą oddać? Chyba sama pojadę. Dorożki też jeszcze nie opłaciłam, stoi przed bramą. Ach, źle parafjance w stolicy.
— Ja wszystko załatwię — uprzejmie ofiarowała się Stasia, ubierając się do wyjścia.
Tego widocznie życzyła sobie pani Taida, bo nie protestowała. Zostały same i Ozierska spytała:
— Dlaczego nie wezwałaś syna, by cię na kolei przyjął?