Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rodzice zdrowi? Dawno pan był u nas? — spytała.
— Zdrowi. Byłem zawczoraj po list. Mam też dla pani paczkę od matki.
— Pocóż przysyłają paczkę, kiedy mnie wzywają do powrotu?
Na tę logikę nawet Włodzio się zmieszał.
— A, bo — zająknął się — paczkę dali pierwej, a potem zamiar zmienili, a ja zapomniałem paczkę odesłać. Nic nie szkodzi, zabierze ją pani z sobą. Ja wyjeżdżam w czwartek — razem pojedziemy.
— Ślicznie pan to ułożył, ale ja nie pojadę, aż mnie pani Skarszewska uwolni, a w każdym razie nie pojadę z panem.
— Dlaczego?
— Bo zwykłam podróżować sama, bez żadnej opieki.
— Ależ, panno Ireno, rzecz się zmieniła, bo ja pani jeszcze nie powiedziałem wszystkiego. Ja się rodzicom oświadczyłem o panią.
Panna Irena zatrzymała się, popatrzała na niego i ruszyła ramionami.
— Dlatego, żem panu już raz odmówiła! Dziękuję panu! Teraz mi się pan przysłużył! Ano, tak, to naturalnie nie mogę tu pozostać i muszę wrócić do domu na gderanie rodziców, których pan tymczasem odurzył i intrygował! Ale za to odpłacę panu i opowiem pani Skarszewskiej.