Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyprosiła sobie tylko towarzysza kota i psa i dla niej też umaił Gedras okienko w parę wazoników niewybrednych kwiatów.
Nikt zresztą nie myślał o zabawianiu i rozrywkach małej i ona sama nie rozumiała, co znaczy nudzić się. Pod piecem miała ławkę niską, na niej garść kasztanów, fasoli kolorowej i tekturowe pudełko od gilz, pełne gałganów, które Gedras dostał od piastunki dworskiej. Tem się bawiła, rozmawiała z psem i kotem, śmiała się z nich, goniła po izbie, póki Gedras był na służbie. Gdy wracał, dawał jej robotę. Zwykle zimą plótł słomianki i maty, musiała mu podawać słomę. Wolno jej przytem było szczebiotać.
Ludzie rzadko zaglądali do stróża, zniechęceni jego mrukowatością, tylko ogrodnikowa wstępowała czasem, żeby korzystając ze swych zasług, czemś się „pożywić“. Nie można było ludziom wybić z głowy, że ten mruk był utajonym skąpcem.
Zwykle pożyczała trochę nafty, soli, smolnych szczap, a przy tej okazji zasiadała do gawędki i żeby gospodarza dobrze dla swej prośby usposobić, pieściła i chwaliła małą.
— Śmiech powiedzieć, ale wyciera się ładna z niej dziewczyna.
— Poco gadacie? — mruczał Gedras niechętnie. — Co można poznać z takiego bąka, a w głowę sobie głupstwo nabije.
— Ale właśnie, tego jej nie powiedzą inni, jak dorośnie. Ot, co ją tak trzymacie samą, chcecie,