Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kała mnie, miałem prawo karać. Sto razy tom sobie wytłumaczył i nie mogę spokoju mieć. Jednako jak w dzień, tak w noc, czuję w sobie jakąś duszność i szept: „Zabiłeś, zabiłeś!“ Co innego jest na świecie, coś fałszywego we wszystkiem; jest na świecie jakaś maszyna, co zgrzyta i szarpie i dusi, a ja jej był bronią. Ja zrobił — co ta moc kazała. Ja przeklęty, ale przeklęci i ci wszyscy przede mną. Życie mi męką i zgryzotą, a wiem, że i po śmierci sąd mnie czeka. O, czeka i przyjdzie! Ona nieboga mnie nie poskarży, ona się za swą krew u mnie nie upomni, ale z tamtej strony inne prawa i zakon. Tu na ziemi Boga niema, ale On tam jest — bo śledczy z jego ręki we mnie jest, pomimo wszystkie ludzkie ustawy, i gada, że sąd mój odroczony, aż mi śmierć pozew wręczy. Wtedy ja pójdę, wtedy mnie powiodą na sprawę. Ale ja wtedy bronić się będę, ja milczeć nie będę, wtedy ją sprowadzę i przed Majestatem gadać muszą wszyscy owi, co wydali ludzkie prawa, co mnie kazali taką kobietę w ohydzie i wstręcie mieć. Oni uczyli, oni przykazywali, ja słuchał! Ja się ich nie zalęknę wtedy, ani zmilczę, ani się Majestatu nie strwożę i powiem: „O, Jezu, jeśli oni sługi i urzędniki Twoje i uczą, jakeś kazał, tom jej krwi nie winien, a jeśli uczyli mnie fałszu, to ukarz je jednako ze mną“. I wtedy prawda się stanie i słuszny wyrok usłyszę, i jeśli On mnie skarze, odetchnę z męki. A dotąd nikt mnie nie uspokoi ni pocieszy, ni rozjaśni, co mi ciemno. A tylko wiem, że mi gorzko i sromotnie, i pusto. I tak