Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Twojam jest. Toć mnie nie dasz na poniewierkę. Ożenisz się, Hilek, mój złoty!
— Juści — byleś mnie słuchała. Ja stąd jutro wyjadę.
— A cóż ja?
— Zabiorę ciebie.
— Naprawdę? Jakiś ty dobry! Ja z tobą w piekło gotowa, ja tobie całe życie rada służyć! Ja wiedziałam, że ty mnie nie porzucisz. A dokąd pojedziem? To ty rzucasz fabrykę?
— Co mi mają oczy wypiekać... Pojedziemy do Warszawy.
— I tam weźmiemy ślub?
— Weźmiemy.
Józia rzuciła mu się do rąk, całowała je, oblewała łzami. Zapomniała o przebytej niedoli.
— Oj Hilek, będę ci pracowała, będę ci dogadzała, będę ci służyła. A znajdziesz tam robotę?
— Żeby tyle biedy! Tylko ty pamiętaj, że jak cię Lejzorowa zbuntuje, to z nami koniec. Ja tu więcej nie przyjdę. Naści trzy ruble, ogarnij się i jutro w nocy żebyś była na stacji, na pociąg. Rozumiesz? A słowa nie piśnij nikomu. No, bywaj zdrowa.
Zatrzymała go za rękę.
— Hilek, możebyś jutro rano na pogrzebie był? — szepnęła nieśmiało.
— Jeszcze co może! — oburzył się i rękę wyszarpnął.
Podczas tej poufałej rozmowy, Sikorscy położyli się spać, dzieci polokowały się w pudle — izbę