Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstępował do swej izby, zapalał światło i zaglądał do poduszki na piecu. Gdy dziecko piszczało, poił je ciepłem mlekiem, gdy znajdywał śpiące, słuchał tylko oddechu, otulał i odchodził.
Tak mu zeszło do rana. Odnosząc rządcy klucze, pokazał pasek i poprosił o uwolnienie na cały dzień. Zwykle bowiem miał obowiązek otwierania bramy pałacowej dla gości.
— Dziś cię nie uwolnię. Przecie chrzciny. Kto u bramy będzie? — burknął rządca.
— Poproszę kogo, co mnie zastąpi.
— Zaczynasz się włóczyć i opuszczać — fuknął rządca, ale że formalnie nie zabronił, Gedras najął ogrodnikową na swoje miejsce, rubla jej zapłacił i począł się zbierać do odejścia.
Ubrał się odświętnie, znowu do kuferka po pieniądze sięgnął i niezdarnie począł dziecko do chrztu ubierać.
Ogrodnikowa weszła w tej chwili i poczęła się śmiać.
— Komedja, dalibóg, za biletami pokazywać! Co wy wyprawiacie z tą znajdą?
— Toć trzeba wykąpać. Do chrztu poniosę.
— Dajcie-że mnie, a to z waszych łap żywe nie wyjdzie! Patrzajcie, jaki jednak znający! I wody nagrzał. A pieluszki macie?
Śmiała się, ale jej kobiece serce rozczuliło się do maleństwa.
— Niebożątko, pisklę. Co winne? Ot — żyć chce. Jak to się skarży pokornie. Ot, jak sądzone na świecie zostać, to wszystko przetrzyma. Nawet