Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wczoraj ode mnie. Goniłem za nią nawet, czując, że jest obłąkaną, ale zginęła w tłumie.
— Och, ona oddawna jest zgubiona, ma teraz spokój. Nie trzeba jej żałować, ale raczej tych, jej podobnych, które jeszcze żyją dla tak zwanej rozrywki i przyjemności ludzkiej.
— I leży dotąd w prosektorjum?
— Nie. Zapłaciłem za jej pogrzeb.
Tu spojrzał znowu badawczo na Brzechwę i dodał:
— Mieszkam w tym samym domu, gdzie pan miał pracownię, o piętro niżej tylko. Spotykałem pana parę razy na schodach.
— To dziwne, że w takim razie i tej dziewczyny pan nie spotkał. Przychodziła prawie codziennie o dwunastej.
— O tej porze nie jestem nigdy w domu. Widywałem inną pana... modelkę — rzekł.
Brzechwa nic nie odpowiedział. Zrozumiał, że Stuch wiedział wiele.
Tu się odezwał kolega malarz:
— Jednakże pani Sulickiej nie będzie miło przeczytać o tym wypadku. Podobno przechorowała ten skandal z narzeczonym.
— Pani Sulicka jest ponad skandalami. Wtedy może istotnie, jako pannie, groziła kompromitacja, ale teraz jest w niezdobytej twierdzy, pod strażą męża, towarzystwa, praw, przywilejów, fortuny. Ręczę wreszcie, że mało kto, a ona może najmniej pamięta sprawę Morzyńskiego. To są takie sezonowe epizody.