Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wskaże, gdzie jest. Czy to jej prawdziwe imię i nazwisko? Tak zapisana w policji?
— Pewnie, że tak zapisana — ziewnął drab biorąc łapczywie pieniądze. — No, kiedy ona jeszcze może dać dziesięć fajgli, to warto poszukać zaraz. No, do rana to ja ją złapię i przyprowadzę.
— Ma ci ten maljarz pomidorowy gust! — rzuciła pogardliwie ruda Julka. — Dziesięć fajgli za te gnaty!
— Stul gębę, psia jucho! — krzyknął drab.
Kobieta odpowiedziała mu gradem wymysłów. To nareszcie zwróciło uwagę graczy, obejrzeli się.
Brzechwa śpiesznie wyszedł, słyszał na podwórzu, że w izbie powstał krzyk i razy i aż się dziwił, że wydostał się z tej jaskini żywy.
Cały następny dzień przesiedział w pracowni, wyglądając draba napróżno, zdenerwowany, zniecierpliwiony, klnąc w duchu cały świat, kobiety i siebie.
Wieczorem ktoś do drzwi zaskrobał, dłoń, szukająca klamki, macająca jakby naoślep.
Otworzył — stała przed nim ulicznica.
— Ano, jesteś przecie! — zawołał. — Wzięłaś stąd broszkę? Coś z nią zrobiła?
Oczy miała otwarte, ale bez wzroku, osłupiałe, usta trochę otwarte, ale nie rzekła słowa.
Wyciągnęła z pod chusty rękę zgrabiałą, brudną, umazaną ziemią czy błotem — na dłoni błyszczała broszka.
Porwał ją z odetchnieniem ulgi i dopiero na jej wygląd i twarz zwrócił uwagę.