prawej miłości, a równą dla obu zawziętość, potępienie i nienawiść.
Znajdą była i znajdą pozostanie dziecko, inaczej go ludzie nie nazwą. Gedras nad tem rozmyślał w długie godziny, gdy ją chorą, słabą, niedołężną usypiał, gdy ją poił mlekiem, gdy jedną ręką prał jej szmatki i przewijał maleństwo, gdy doglądał ją w ząbkowaniu, w wysypkach, gdy ją uczył pełzać i chodzić, gdy nań wołała „mama“ i „tata“, bo i te dzieci to pierwsze bełkocą, niczego nie rozumiejące, tylko czując, że miłość tak się nazywa — tem jest!
Rozmyślał i zrodziła się w nim myśl przestępcza, karygodna, przywłaszczenia sobie czegoś cudzego. Tak, cudze to było, nie jego. Był przecie gdzieś na świecie prawdziwy ojciec, zapewne powinien go był odszukać i zwrócić własność, tak bliską i drogą, krew krwi, kość kości. Byłaż przecie gdzieś na świecie i rodzina prawdziwej matki, było nazwisko, stan, może majątek. Gedras skrycie, podstępnie, bezprawnie dziecko sobie przywłaszczył i za swoje uważał i doszło do tego, że śmiał mieć za złe ludziom, że je znajdą nazywają i począł knuć w duszy kryminalne zamiary fałszerstwa.
Wogóle, jeśli pan prokurator nazwał go wyrodkiem, ja nazwę nawet szaleńcem, opętanym manją wielkości, bo czemże innem być mógł jego zuchwały opór, żeby to dziecko, podrzutek uliczny, nie miało służyć do zabawy panienki w pałacu. A przecie był to dla dziecka los i byt. Bawiłaby panienkę, chowałaby się w garderobie, donaszałaby ładne su-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/250
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.