Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowska. — Ot, ochrzcij prędzej z wody, bo zamrze lada moment.
— Coś ty narobił, ośle! — wybuchnął rządca. — Teraz koszt pogrzebu, ciąganina, ambaras. Pani się zestraszyła podobno; w sam dzień chrzcin taki paskudny wypadek. Pewnie cię każą ze służby za to wygonić. Z dziesięć rubli to kosztować będzie, licho wie zaco i poco wydatek.
— Ja sam zapłacę — ja sam! — rzekł Gedras. — To dla mnie Bóg zesłał. Ja tę pochowam, a tę wyhoduję, niech żyje. Od Boga mi to, od Boga.
Był bardzo blady, wargi mu się trzęsły, urywane padały słowa.
— Sfiksował — ruszyła ramionami Jankowska.
Lokaj z pałacu wpadł, wzywając rządcy. Stara też się ruszyła i wyszła, mówiąc:
— Po chrześcijańsku ci radzę, ochrzcij, a to grzech będziesz miał, jak tak zamrze.
— Przyślijcie mi kapkę mleka — zawołał za nią błagalnie Gedras.
Pozostał sam i zrozumiał, że oprócz ciekawości próżnej, nic od ludzi mieć nie będzie. Położył tedy dziecko napowrót przy ciepłym piecu, pobiegł do pachtu po mleko. Dano mu butelkę ciepłego jeszcze.
Trudno mu było dać sobie radę jedną ręką, ale wreszcie, udarłszy kawałek koszuli, zrobił smoczek, wziął dziecko na kolana i spróbował napoić.
— Pij, nieboże, pij! Nie zmieraj mi — szeptał. — Toć Bóg cię mi tu zesłał, jakże masz zemrzeć. Ja tyle pokutował, — żyj, Maniuś.