Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lustrem i obserwującą zarazem swój obnażony biust.
— Moja Maniusiu, mam ci rzecz wielkiej wagi do zakomunikowania — zaczęła, sadowiąc się na kanapie wśród rozrzuconych bezładnie części toalety.
— Wie mama, zrobił mi się pryszczyk na brodzie — odparła Maniusia. — Nie będę pić kawy.
— To ostrość krwi, to przejdzie, gdy zmienisz tryb życia.
— Ciekawość, jak ja mogę inaczej żyć? Mama mi to wiecznie powtarza — mruknęła grymaśnie.
— Gdy wyjdziesz zamąż.
Dziewczyna rzuciła niechętnie ramionami.
— Naprawdę — w tej dziczy tutaj?
— A właśnie. Wszędzie łaska Boska czuwa i szczęście przyjść może. Radca Sulicki oświadczył się dzisiaj ojcu.
— O mnie? — Maniusia odwróciła się do matki. — Ależ ja go nie chcę, mamo! Taki stary!
— Moja droga, mężczyzna nigdy nie jest stary. A im starszy w latach, tem lepiej dla kobiety. Mieliśmy próbę na Morzyńskim, co wart młodzik.
— Ja też tamtego wcale nie żałuję, ale przypuszczam, że nie wszyscy młodzi tacy. Ach, mamo nie, nie, nie Sulicki. Ja się go boję, nie chcę, brr!
Wzdrygnęła się i zamyśliła. Błyskawicą myśli stanęło jej w oczach normandzkie morze, słońce, kędzierzawa czupryna, purpurowe wargi, białe zęby i promienne oczy i ogarnął ją jakiś dreszcz, jakiś żar, co aż różowo zabarwił ramiona i policzki.