Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młodszy palacz. — Mam po akuszerki biegać! A toć mnie cała fabryka na pośmiewisko poda, a moja żona, co? To już wtedy do domu nie zachodź!
— No, to co ja mam robić?
— Idź do rządcy i melduj!
— Byłem! Wyłajał i przepędził.
— Boś durny — zdecydował starszy palacz. — Pocoś ją brał z drogi? Musi być łajdaczka ostatnia!
— Ja brałby i psa, żeby tak skomlił! Co wiedziałem? A choćbym i wiedział, tobym też sprzątnął, żeby koń nie potratował na drodze. Jakże zostawić? Pijaka na brzeg się ściąga, żeby pod kołami nie był.
— Pijak co innego. Przytrafi się upić najporządniejszemu, a taka...
— Idźcie wy po babę, Antoni — błagalnie rzekł Gedras. — Dam wam rubla, i babie, ile zechce, ale tak nie można bez ratunku człowieka zostawić.
— Jaki to człowiek? Tfu! — splunął stary palacz, a młodszy się zaśmiał.
— Gedras, coś ty bardzo hojny. Może ciebie sumienie gryzie, a ta wiedziała, gdzie, do kogo idzie.
Stróż się zatrząsł.
— Nie kpij, Wiktor! Nie godzi się! Proszę was z duszy — poratujcie!
— Nu, daj rubla, to i tytoniu kupię przy tej okazji i moją starą sprowadzę. Dasz jej rubla, ona znająca kobieta.