Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uszczęśliwiał coraz to inne panny i matki, i tak minęło dwa karnawały.
Do Zarembów wprowadził go Józio-muzyk. Poznali się na balu, czy w knajpie i przyszedł na jakąś „herbatkę“. Dzień ten Maniusia przekłuła szpilką w kalendarzu. Siedzieli tuż obok siebie, rozmawiali o ostatniej operze, o wspólnych znajomych, o przyszłym karnawale.
Gdy się dowiedział, że to będzie jej pierwszy występ, poprosił o pierwszego walca. Pod koniec kolacji już flirtowali.
Maniusia tej nocy wcale spać nie mogła. „Kocha! kocha!“ — szeptało coś w niej radośnie.
Po kolacji zaraz wyszedł i rzekł jej na pożegnanie:
— Boję się dłużej zostać. Zanadto pani urocza.
Wprost od Zarembów pojechali z Józiem do Filharmonji na koniec koncertu i tam się rozstali.
Józio poszedł na salę, gdzie nań czekała „znajoma“, Morzyński pozostał w kontramarkarni, zamienił parę słów z jedną z „panienek“, śliczną brunetką, i poszedł do umówionej cukierni czekać na nią.
Ale o tem Maniusia nie wiedziała, chociaż naiwną nie była i o nieprawościach męskich nasłuchała się dość od koleżanek, ale jak każda, myślała, pewna była, że ten jej wybrany jest wyjątkiem i że taki, który ją kocha, zdradzać nie może.
Od jesieni szykowano się u Zarembów do występu Maniusi w świat. Były całe kongresy niewieście nad próbkami materjałów na suknie, były