Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Worek naładował sobie przez ramiona na plecy, rozespane dziecko wziął na rękę i tak obładowany ruszył na kolej.
Mańka rozbudziła się wśród zgiełku i tłoku stacji. Przerażonemi oczami patrzała po nieznanych twarzach, ale nie śmiała płakać ani się odzywać.
Dopiero, gdy się znaleźli w ciemnym, dusznym, napchanym ludźmi wagonie trzeciej klasy, rzekła:
— Tato, mnie tak straszno. Gdzie my jesteśmy?
— Nie bój się. Jedziemy daleko, gdzie nam dobrze będzie.
— Tak dobrze, jak w tym ogrodzie u państwa?
— Oj, lepiej. Śpij tymczasem.
— Kiedy ja się bardzo boję tych ludzi.
— Nie bój się, już ci nic złego nie zrobią, ani śmiać się z ciebie nie będą, córuś ty moja.
Pogłaskał ją po główce i uśmiechnął się, co mu się rzadko zdarzało. Dziecko wnurzyło się w jego kożuch i zasnęło po chwili z niefrasobliwością małego zwierzątka.
— Córuś moja! — szepnął, patrząc na nią serdecznie.
Był pewny, że ją wykupił i wyzwolił z pod klątwy złej doli.