Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiało być bardzo silne i dojmujące, kiedy tegoż jeszcze wieczora zameldował się do pana Zaremby z prośbą o posłuchanie.
Zaremba przypuszczał, że odkrył jakąś kradzież, więc kazał go zawołać do gabinetu, choć to nie była godzina przyjęć.
— Co tam się stało? Złowiłeś złodzieja?
— Nie, proszę pana, wszystko spokojnie.
— Więc czego chcesz?
— Przyszedłem łaski prosić.
— O tej porze? Nie możesz przyjść w dzień do biura?
— Bałem się, że śmiałość odejdzie. Niech pan daruje.
— No, więc prędzej — czego chcesz?
— Proszę pana, siódmy rok służę, ile mocy i ze szczerego serca. Możem i nie wart tej pensji i strawy, bom kaleka. Starałem się, jak mogłem, a teraz to gotowem taniej służyć, tylko żeby pan był łaskaw i mojej małej nie kazał zabierać do pałacu.
— Co? Dlaczego?
— Bo, proszę pana, nie jej tam miejsce.
W tej chwili wszedł do gabinetu wuj Bolek, szukał na biurze gazet, zatrzymał się i słuchał.
— No, naturalnie, że nie jej tam miejsce — odparł Zaremba — i mógłbyś zrozumieć, że jej tem robią łaskę.
— Nie, proszę pana, jej tem robią krzywdę i niedolę. Ja nie mogę jej tam dać i zostawić. Ja panu służę, do pana należy mój czas i siły, i dziecko będzie służyć, jużci — nie na co innego się