Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spiesznie. Myślał, że to od pałacu dzwonią, ale to do furty fabrycznej ktoś kołatał. Wyjrzał tedy i zobaczył wyrostka, syna mechanika.
— Czego? — począł parlamentować.
— Czy Hilek tutaj? — odparł chłopak zdyszany.
— Tutaj. Czego chcesz?
— Mnie trzeba do niego na moment.
Gedras furtę otworzył i poprowadził chłopca do ślusarni.
— Hilek! Wyjdź-no tu, coś ci rzekę! — zawołał chłopak.
Ślusarz głowę podniósł, poznał go. Oczy mu źle zabłysły.
— Czegoś tu? Gadaj! Nie mam czasu twoich sekretów słuchać! — krzyknął.
Chłopak się zawahał, potem podszedł do niego i począł zdyszanym szeptem:
— Józia prosi... żebyś przyszedł do nas. Zachorowała... i matka ją chce wypędzić.
— To niech wypędzi! Mnie co do tego!
— Ona strasznie płacze i prosi, żebyś ją ratował. Matka też powiada, że jak przyjdziesz, to jej nie wygoni.
— Idź do stu djabłów! A mnie co za mus, czy interes do was chodzić i godzić baby?
— Mus, nie mus — ozwał się Nowik — ale po sumieniu, to ci wypada tam iść. Zgubiłeś poczciwą dziewczynę.
— Jakem zgubił, to szukać nie myślę ani pil-