Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ożywiła się bardzo okolica. Kilka domów przyjaznych pokłóciło się wskutek tego życia, kilka powaśnionych podało sobie ręce, byle z nowin korzystać. Wszyscy perorowali w imię zasad, tradycyj, dobrych obyczajów, idei.
A jednak omal do tych brudów nie domieszała się krew.
Pewnego wieczoru pan Erazm czytał spokojnie gazety, przysłuchując się zarazem muzyce Adasia i jakiejś wesołej dyspucie artystycznej Szymona i Rity, gdy wpadł Stefan.
— Ciotka Felicja przysłała list bardzo pilny. Ten żyd, co go przywiózł, powiada, że Kostuś u Kiwy wybił Zawirskiego z Malewicz. Aj, że mnie tam nie było! To komedja!
— Ten zwarjował! Robić skandal w zajeździe na dwa dni przed ślubem! — mruknął pan Erazm, rozrywając kopertę.
Panna Felicja ze wzruszenia nakreśliła ledwie czytelne zygzaki.
„Kostuś ma się jutro pojedynkować! Mój Boże, ledwie żyjemy z rozpaczy! Przyjeżdżaj pan!“
— Niechno Jurek zaprzęga! Zbierz się, Szymku, pojedziemy. Jeśli przyjdzie do rozprawy, trzeba mu dwóch świadków.
W pół godziny pędzili do miasteczka.
Przybyli tam nad ranem i znaleźli u Kiwy Kostusia, śpiącego jak kamień.
— Co się stało?
— Nic. Przedwczoraj siedziałem tu sam i zły na Helę. Aż tu obok Zawirski, Wiktor i Józef zaczęli pleść niestworzone rzeczy. Cierpiałem, póki mogłem; potem, jak Zawirski zaczepił — no, nie powiem kogo — wszedłem do nich i powiadam mu: „Łżesz, wiesz o tem, cofnij, co powiedziałeś!“ On jeszcze lepiej i śmieje mi się w oczy. Więc dałem mu policzek, trochę za mocno, bo szczękę wytrąciłem, i powiedziałem, że jest podły. Potem zacząłem czekać na wyzwanie i oto trzeci dzień czekam. Moje kobiety trochę płaczą, a więcej się złoszczą, bo to burda.