Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, no, ostatni raz widzisz tego opiekuna.
Wzięła ją na ręce.
— Dlaczego ostatni? — zaniepokoił się Kostuś. — Przecie mi pani przebaczy i pozwoli chociażby odwiedzić Tolę, która mię kocha!
— To kochanie jest zupełnie zbyteczne. Mam jeden pokój i takiego wrzasku znosić nie myślę.
— Będziemy cisi! — rzekł pokornie. — Zresztą nie wyrzucisz mnie pani za drzwi, gdy przyjdę z ciotką. Bez starszych nie stawię pani czoła.
— Poco to? — mruknęła niechętnie.
— Bo musi tak być! — odparł.
— Co? — spytała, brwi marszcząc.
— Że się z panią ożenię! — rzekł, uśmiechając się w jej chmurne oczy.
Popatrzyła nań jak na warjata, potem ruszyła ramionami.
— Po tem, co mi pan dzisiaj rano powiedziałeś, zamiar bardzo dziwny. Zresztą szkoda pana zachodu, nie myślę powtórnie wychodzić zamąż! Tolu, co ty robisz?
Tola na ręku matki zachowywała się niespodziewanie cicho, bo była mocno zajęta.
W rączkach, umorusanych piaskiem i zielem, trzymała zegarek swojego nowego „taty“, w którym po długich zachodach otworzyła maszynerję i paluszkami zdejmowała kółko, które się dało uchwycić.
Matka odebrała jej drogą zabawkę. Powstał naturalnie hałaśliwy protest.
— Ach, pan jesteś niemożliwy! Co teraz będzie? Zegarek zniszczony! Szkaradne dziecko, poczekaj!
— Jeśli pani mnie odtrącisz, zrobisz pani jak Tola z zegarkiem. Proszę więc być dla niej pobłażliwą!
Rozmawiając, oddalali się do furtki. Gdy ją minęli, panna Felicja, obserwując ich zdala, żywo zwróciła się do pana Erazma.
— Jak pan myślisz, będzie co z tego? — zagadnęła.