Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To nie dla ciebie towarzystwo ani znajomość, ani tem mniej partja. Zabraniam ci tam bywać i czynić im jakie nadzieje zbliżenia. Nie życzę sobie mieć żadnej sprawy z Tirardem.
Jamont, rzekłszy to, uważał kwestję za skończoną i zajął się czem innem.
Kostuś przyczaił się jak mysz pod miotłą i czas jakiś uśpiły się obawy panny Felicji.
Aliści dnia pewnego, wracając z pola do domu, usłyszała w winnicy szepty i śmiechy. Podkradła się bliżej i na własne oczy ujrzała Klarę Tirard i Kostusia, trawiących czas drogi w zalotach.
Chłopak, który krzesał winograd, dawno już snadź roboty zaniechał, narzędzia rzucił i wyciągnięty u stóp dziewczyny, na stosie świeżo pociętych gałęzi, świątkował bez ceremonji i prawił czułości; dziewczyna droczyła się z nim, śmiejąc się swawolnie.
Panna Felicja na przełaj, tratując warzywo, kalecząc twarz, drąc odzież, puściła się ku domowi i wpadła do brata.
— Są, są! Siedzą w winnicy! Ona go nazywa „ty“, a on ją „ma chére“! Sama słyszałam. Idź prędzej, Jasiu, masz oto bambus!
Jamont oburzony ruszył ku winnicy, bez bambusa wszakże.
Trafił jeszcze gorzej niż siostra, bo na bardzo czułe pożegnanie i stanął nad nimi jak karcące bóstwo.
Kostuś na sekundę stracił przytomność, po chwili jednak, myśląc, że ojciec obrazi dziewczynę, hardo się wyprostował, gotów ją bronić.
Ale stary odezwał się sztywno:
— Może mnie przedstawisz?
— Mój ojciec! Panna Tirard! — zamruczał, tracąc rezon i pojęcie.
— Bardzo się cieszę, że panią spotykam! — rzekł Jamont z ukłonem. — Właśnie mam do pani interes, otóż skorzystam ze sposobności, aby ją do domu odprowadzić i mą sprawę wyłuszczyć, po drodze.