Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zrobił punkt szczęśliwie.
— To twoja kula, Jadwisiu! — żartował. — Gdzież chcesz, abym ci ją odesłał? Do remizy? Tam w krzaki, czy może zupełnie na ulicę?
— Gdzie chcesz. Lepiej znasz te krzaki, niż ja, bo po nich często szukałeś swojej własnej kuli! — odcięła się dziewczyna, patrząc nieśmiało na Adasia.
Kostuś uderzył z całych sił po czerwonej kuli, aż zawarczała w pędzie.
Minęła trawnik, drogę i wpadła między grzędy kwiatowe pod oficyną.
I nagle rozległ się srebrny śmiech i głosik dziecięcy.
— Toci się, toci, toci kula!
— Teraz mijaj pan te dwie bramy! — komenderowała panna Werbiczówna.
Ale Kostuś, zamiast grać, podniósł oczy w kierunku szczebiotu.
Ujrzał okno oficyny otwarte, szczelinę w winogradzie i klematysach, a w tej szczelinie czarną główkę dziecka, tak małego, że ledwie sięgało futryny i oparłszy rączki na ramie, czyniło heroiczne wysiłki, by ujrzeć, gdzie się podziała kula czerwona.
Kostuś zagapił się i całkowicie o grze zapomniał.
— Co ty myślisz? Graj! — zawołał Wiktor.
— Zdaje mi się, że znam to dziecko! — odparł.
— Jakie dziecko? Ach, tam! To młoda latorośl lokatorów panny Stefanji. Skądże ich znać możesz?
— Śliczny dzieciak! — zauważyła panna Werbiczówna, rzuciwszy okiem w tę stronę.
— Panie Jamont, graj pan i kończmy! Wybieramy się na spacer łodzią — rzekła Rita.
Kostuś, przywołany do porządku, żywo się zwrócił, machnął młotem i chybił bramę.
Z desperacją młotek cisnął i ręce załamał.
— Moja kolej! — triumfująco zawołała Rita.
— Teraz stanowczo przegraliśmy! — zdecydowała spokojnie panna Werbiczówna.
— Mam nadzieję, gram! Czyja to żółta kula? Tedwina! Już ją mam, niech spocznie poza szrankami,