Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To ja się trochę przedrzemię — bom dwie noce nie spał. Stary Bućko jest na gumnie — niech go pan używa, jeśli będzie trzeba pomocy.
O zmierzchu Sawicki przestał pracować, i usiadłszy na schodach ganku, przypatrywał się życiu tego dworu. W przeciwieństwie do Nietroni — tu panował zgiełk, jakby wszyscy dopieroco przybyli i błądzili wśród nowych obowiązków. Przytem krzyki i nawoływania nie ustawały, i przechodziły w kłótnie i łajania. Krzyczał ekonom Kulesza na pastuchów, kłócili się fornale z Bućkiem gumiennym, wrzeszczały baby kuchenne, ujadając się z Grypą. Kwestje były o obroki, o zagubioną krowę, o drwa, o wodę, o wiadro, o szkopki, o kartofle. Ukazywała się czasem niewiasta-pani, gderząc i narzekając — i biły się ze sobą, lub pędziły na wyścigi z psami dzieci, puszczone samopas.
Nareszcie wyszedł z domu, ziewając, sam gospodarz, ale nie zareagował swą powagą — tylko usiadł obok szofera i zapalił papierosa.
— No, i jakże te kaleki? Obejrzał pan?