Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie. Miałaby panna Ida wygodę zimą dla trzody. Mogę wyrychtować.
— Dziękuję panu! Pomyślę.
Zrozumiał tedy, że nie chcą jego roboty przez subtelną delikatność.
— Psiach mać! Pany! Łaskę dają! Nie waż się odsługiwać, chamie!
Przestał chodzić do stodoły, zaczął rozmyślać o odejściu i burzył się.
Idylla skończyła się niefortunnie.
Pewnej nocy stara Łuczycha posłyszała skrzyp drzwi od korytarza. Musiała mieć jakieś posądzenie, bo nie odezwała się, ale wstała cichaczem i czatowała. Usłyszała skradające się stąpania w kierunku ławki, gdzie spała jej Hanna — potem senny głos dziewczyny:
— A czego? Oj! Bożeż mój!
Wtedy baba porwała duży sagan, w którym były ugotowane baranie nóżki na ranny karm dla psów — i ten niebardzo wonny, kleisty rosół chlusnęła w dobrze wycelowanym kierunku. Zakotłowało, rozległo się grube przekleństwo i nastąpił pospieszny odwrót gościa.
— Won, sobacze mięso! — pożegnała go baba.