Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wola i dola! Nie lubi gnieździć się jak te gawrony — na kupie. Miejskim ludziom trudno to zrozumieć. Różne ptaki, różnie żyją. Tak i ludzie... Michaś! — huknął w gąb sadu — bywaj!
I ponieśli do izby chorego.
Aż przyszedł dzień, że stanął na nogi.
Zrazu osłabiony i niepewny, kusztykał o kuli i spożył przy stole rodzinnym pierwszy posiłek. Przyjęli go z życzliwą radością — nawet chmurna Ida spojrzała nań przyjacielsko, a Terka położyła mu przy talerzu wianeczek z czerwonej i białej koniczyny.
Dziad Kajetan i ciotka znali Bobrujsk, wynaleźli nawet wspólnego znajomego rejenta, Białozor rozpytywał o przeżycia wojenne, gawędzili swobodnie.
Potem z dnia na dzień nabierał siły i wprawy w chodzeniu, spacerował po gumnie, a szczególnie odwiedzał starą stodołę, która, że stała na uboczu, ocalała z pożaru, wraz z czworakiem, gdzie gnieździli się z dwoma parobkami.
Stodoła ta olbrzymia, czerotem kryta, z pięciu bocianiemi gniazdami, pusta o tej porze — zawalona była po kątach starem