Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Obszarniki na psy zeszły, kiedy już sami buty łatają! — ozwał się wreszcie.
— Nadchodzi oto dzień odpłaty. Panami wnet będziecie wy! — zanucił doktór z humorem.
— Pana trudno do złości doprowadzić.
— A czego mam się złościć? Pięć lat wydzierałem się przez Rosję — tutaj. Napatrzyłem się, nauczyłem. Tam obszarnicy nie umieli butów łatać i źle na tem wyszli. A że i tu idzie w tym samym deseniu, ratuję się jak mogę.
Znowu chwila milczenia, przerywana stukami młotka.
— A żeby pan wiedział, że ja się też chamem nie urodziłem! — burknął szofer.
— Na Węgrzech był wielki hrabia komunistą.
— Symulant, jucha, znam takich. Pierwszą klasą jeździ na wiece. Na ostatniej stacji przebiera się za robociarza i włazi do trzeciej. Na wiecu radzi rżnąć burżujów kapitalistów, a na różne cudze nazwiska ma własne domy, wille i kapitały po bankach...
— Ktoś na to pieniądze daje.