Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co tam, Ohryzko? — zawołał.
— Nieszczęście, panie. Zabili naszego orła!
— Kto?
— Cała kupa. Wielka łódź pełna! Był hrabia z Rydwian, i młody pan Protasewicz, i pan Nietyksza i jakieś naczalstwo... Obławę zrobili, ktoś wyszpiegował, gdzie poluje, ktoś doprowadził. Wypłynąłem naprzeciw — krzyczałem, że to nasze grunta i wody — śmiali się, a potem jeden kazał mi won iść i nie przeszkadzać, A właśnie on nadleciał, do gniazda żer niósł — dali kilka strzałów — skręcił — uszedł, ale widziałem, że tknięty — i ruszyłem za nim — a ich łódź, na prości utknęła... Zabili — znalazłem!
— Gdzie?
— Tu, na jeziorze, w zatoczce!
Michaś z fury się zsunął, pan Michał widły cisnął — i już biegli do jeziora.
Pobiegł z nimi Ohryzko — dopadli czółna i zepchnęli się na wodę milczący, z ponurą pasją w oczach — z dygoczącemi rysami.
Niedaleko — w małej zatoczce był! — jakby do nich leciał, by skończyć.