Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciekawym, czy to duży objekt ten majątek? — zagadnął wicewojewoda. — Za powrotem sprawdzę w urzędzie ziemskim.
— Zdaje mi się, że to graniczy z Rydwianami. Mam doskonałe mapy sztabowe niemieckie, zobaczymy! Bogactwa tu nie czuć.
— Ani kultury rolnej.
Nareszcie na drodze ukazała się wracająca fornalka i Białozor, a jednocześnie Terka z ganku zawołała piskliwie:
— Proszę na podwieczorek!
Weszli do jadalni i Białozor rzekł:
— Samochód zostawiłem pod opieką policji i najlepszego kowala w miasteczku — drobiazgi zabrałem na wóz. Jakże szofer? — spytał wchodzącego brata.
— Wyliże się, ale przeleży ze sześć tygodni. Organizm już mocno zużyty.
— U mnie służy zaledwie od miesiąca. Zostawię mu pieniądze na kurację i odszkodowanie i sprawy za niedozór maszyny mieć nie będzie. Nie chcę go niszczyć, ani psuć opinji, ale to zupełny bolszewik!
— Tymczasem nie warto z nim mówić, bo bardzo wyczerpany i zaczyna się gorączka.