Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— On biedak pracuje na nas — ma obowiązki. Ale ty, jedyny, brat! Tak mnie zostawić.
— Czegóż ci trzeba? Jestem.
— Gdzieś był — tyle czasu?
— W województwie, w starostwie, w Związku ziemian, w Izbie skarbowej, w Banku, w Urzędzie ziemskim! — recytował jak pacierz, a w duchu się śmiał dodając myślą: w raju byłem — w moim zamkniętym sadzie kwitnącym, o którym nikt nie wie!
Przyniósł jej wina, resztki dawnych skarbów ojcowskiej piwnicy, zabawił trochę i znalazł się w swoim pokoju.
Stosy urzędowych papierów zapełniały biurko, popatrzał z nienawiścią i wstrętem, ale się przemógł i przegląd rozpoczął.
Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty — były to nakazy płatnicze: szarwark, gminny, wyrównawczy, sejmikowy, drogowy, od przedmiotów zbytku.
— Wściekł się wam ten! Niema samochodów, — zaśmiał się triumfująco.
Piąty był od inspektora pracy, w sprawie Jana Tuzika, który jakoby był pokrzywdzony w obrachunku służbowym.