Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, cóż to za straszny kraj! — jęczała dama. — A te komary! Jak ja będę wyglądała! A kto tam mieszka! Dzicy ludzie!
— Zapewne jakiś zbankrutowany szlagon. Znam tę nazwę Nietroń, ale nie pamiętam właściciela.
— Polowanie na kaczki musi tu być wspaniałe, — ozwał się mąż damy.
— Chyba mi nie każesz towarzyszyć!
— Nie. Znajdziemy lepsze u hrabiego!
— Niezawodnie.
Ścieżka zmieniła się w polną drożynę, pełną wybojów i kałuż z widocznemi śladami, że wożono świeżo nawóz. Po obu stronach były już pola uprawne, przygotowane pod kartofle.
I oto znaleźli się w obejściu dworskiem. Podwórze otaczały drzewa dzikie i resztki płotów, połatane starym drutem kolczastym. Wprost otworu, gdzie niegdyś była brama, stały resztki spalonego domu i dalej sad. Na lewo długa, niska, słomą kryta oficyna była widocznie zamieszkała, bo kręciły się tam kury i szczekały psy.
Zresztą nie było widać śladu człowieka i wielka cisza południowego posiłku i spo-