Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a potem i to mu przyszło na myśl, że mówiono o rychłym wyjeździe magnata, z powodu właśnie dość dwuznacznych plotek i komentarzy. Gdy zasypiał, jak żywa, w pół-śnie, pół-jawie, stanęła przed nim smukła postać bardzo młodej dziewczyny, o marzących, aksamitnych oczach. Te oczy często spotykał utkwione w siebie na balach. Tańczył rzadko z nią i zaledwie parę słów banalnych zamienił. Nie wydała mu się ani ponętną, ani zabawną, w porównaniu do światowych, dojrzałych dam.
Zresztą i wśród tych dam była jedna, której zalotność i wdzięk szatański pochłonęły nawet nieuchwytnego Sewera. Od jesieni trzymała go, wabiła, drażniła, doprowadzała do szału. Opętany był ten lew salonów. Wobec tego uroku, co znaczyła młodziutka, sentymentalna dziewczyna. Dowiedziawszy się, że jego wybrała, że go dostanie oficjalnie, że może dumną będzie z tego posiadania, uczuł do niej nienawiść i odrazę za to, że to nie tamta była.
Usnął z silnem postanowieniem odmówienia ojcu stanowczo.
Nazajutrz jednak oswoił się z tą myślą, a raczej zapomniał, porwany wirem życia. Otrzymał masę bilecików anonimowych na bal maskowy, to go ostatecznie pociągnęło na tę zabawę, mającą być wstępem do małżeństwa. Gdy ojciec doń wstąpił nazajutrz wieczorem, poznał po twarzy młodego, że zbyt jest czemś innem zajęty, by mieć silną wolę oporu. Kapiący od złota gwardzista