Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o prawo adoptowania nieprawego syna i uzyskawszy tę łaskę, wyjechał.
Tymczasem chłopiec od szewca, dziewczyna zecerka i drab o fizjognomji cyklopa idjoty, siedzieli głęboko pod ziemią, narzędzia podruzgotane: żywi, a już umarli! Wracał teraz potentat i miał na obwisłych wargach zjadliwy uśmiech, w oczach, pod ciężkiemi powiekami, żółtawe błyski trygrysiej złośliwości, w całej postawie tryumf dokonanej zemsty. Ilekroć spojrzał na Sewera, nadymał się jeszcze bardziej i sapał w radości okrutnej. Człowiek ten hołdował dwom namiętnościom: śledztwu i pięknym kobietom. Teraz uczuł trzecią: rozkoszował się rozpaczą swych spadkobierców na wieść o tym synu, którego sobie przyswoił. Zdawało mu się, że słyszy syk gadzinowy swych bratowych, które go wyśmiewały, bratanków młodych, którzy mu z przed nosa sprzątali kochanki i w klubach opowiadali o jego niedołęstwie. Teraz on z nich zadrwi.
Sanie pyszne, zaprzężone w trójkę karych rysaków, czekały u peronu dworca, otoczone kozakami i służbą. Generał otulił się w sobole, podobneż kamerdyner podał Sewerowi i ruszyli szalonym pędem do pałacu.
Tam, w przedsionku, Glebow głos podniósł:
— Lewe skrzydło dla młodego pana. Marszałek niech idzie za mną po rozkazy.
Służba z azjatycką czołobitnością obstąpiła Sewera. Zaprowadzono go do jego apartamentów, opadli go fryzjerzy, krawcy, szewcy, jak lalkę po-