Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ot, ode mnie żydowi pamiątka! — rzekł Nikita. — Teraz już pójdę spokojny. Do zobaczenia za rok!
Zeskoczył z płotu i zaśmiał się.
— Byleby Żyda żywcem upiekli — te bydlęta! — rzucił ostatnie życzenie i przepadł w gąszczu.
Dotrzymał obietnicy — wrócił po roku i nawet tym razem do ojca nie wstąpił. Przyszedł do szkółki.
— Co u was nowego słychać? — zagadnął po przywitaniu.
— Już ucichło. Było sporo biedy z tą karczmą. Żyd się upiekł — wiesz. Zwalono wszystko na tego krawca sołdata — Osłupa. Zuch chłop — ani pisnął — i poszedł nieborak w aresztanckie roty.
— Nieborak zdrów i cały — handluje tandetą — tylko nazywa się Nikifor. Służy doskonale. Z mojej racji nikt się nie marnuje!
— Tylko córka Kalinowskiego!...
— Przyjechałem po nią, bo już mam kawałek chleba. Umiłowałem ją na śmierć!
— We dworze służy. Po tej hańbie, wygnał ją ojciec z domu, a bił, a pastwiłaż się macocha... Przeleżała u nas miesiąc! Przyjęto ją we dworze na pokojówkę. Biedna — połowy jej nie stało.
Nikita, słowa nie rzekłszy, pociągnął do dworu. Wrócił ponury, dziki i ruszył do dworku Kalinowskiego. Pozdrowił po rusku i nie bawił się w długie przedmowy.