Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Istotnie, pierwszą osobą, spotkaną po zejściu ze sceny, był on. Zbliżył się i ukłonił głęboko, nie podając ręki.
— Pani kazała mi przyjść — ozwał się po polsku.
— Czemuś pan tego bez rozkazu nie uczynił!
— Oh, wszak zostaje dotąd w posiadaniu pani pewien papier, w którym to mi jest srodze zabronione.
— Doprawdy, pan jeszcze pamięta tę dziecinadę?
— Nie zapominam nigdy, nic — wyrzekł z naciskiem.
Wzdrygnęła się, myśląc o scenie przed trzema laty.
— Czy to reguła? — rzekła cicho. — Czem można kupić zapomnienie i przebaczenie pana?
Zbladł, jakby go zraniła śmiertelnie.
— Sprzedałem się raz tylko w życiu. Czy pani mi to chciała przypomnieć? — rzekł ponuro.
— Nie, przeciwnie. Może chciałam coś jeszcze kupić u pana.
— Nie posiadam już nic.
— Kto wie! Ale nie mamy czasu na dłuższą rozmowę wobec tylu osób. Pan mnie kompromituje — dodała śmiejąc się. — Czy mogę prosić pana o coś?
— O wszystko. Jestem na rozkazy.
— To trochę za nieoględnie powiedziane. Mogę nadużyć.