Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obok, w kancelarji więziennej, pisano protokół wypadku. To była stypa po Gregorze.

Strawiły go do cna te mrówki czerwone, te myśli ognia, co wszelki twór ludzki niszczą i zjadają. Takie jego myśli były, ogniem ludzkim, po którym miast gmachu, zostają zgliszcza. Nazajutrz ujrzał go Sewer już w trupiarni, rzuconego na stos z kilku innymi, co tej nocy także dobiegli kresu.
Miał pogrzeb skarbowy, bezpłatny...
W oświetleniu dnia, szydził swym kurczem agonji, urągał swemi ranami ludzkości i bólom.
— Demon! — szepnął Sewer ze zgrozą.
Wieczorem władowano trumny na jeden wóz. Za konduktem tym nikt nie szedł. Tylko na chodniku towarzyszyła tym zmarłym dziewczyna, niosąca w ręku zawiniątko. Wóz jechał prędko i trudno jej było nadążyć. Przybyła na cmentarz, gdy trumny już były w jednym dole i grabarze zarzucali je gruzami i bryłami zmarzłej ziemi.
Zatrzymała się opodal, doczekała końca i dopiero gdy ludzie odeszli, złożyła na tej mogile, bez nazwy i znaku, wianek dębowy.
Potem odeszła prędko, nocą okryta. Wracała do Lanina, pełna myśli zemsty i krwi.