Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tuje apatyczna, lub hula bezmyślnie i próżniaczo! Poco nam nauka, trud, praca? Aby tutaj trafić?
Sewera oblał rumieniec. Spuścił oczy, sromem zdjęty i wspomnieniem swego żywota.
Świdę opanował żal i wzruszenie.
— Dziękuje ci za pamięć! — rzekł. — Tyś dobry!
— Żebym dla ciebie cokolwiek uczynić mógł? Potrzebujesz pieniędzy zapewne? Weź, ile chcesz.
— Nie! — potrząsnął głową Polak. — Na koszt carski idę, i naco mi pieniądze? Jabym cię prosił o dwie rzeczy.
— Mów, spełnię!
— Daj mi książkę jedną: „Pana Tadeusza“, do torby i ten list weź z sobą. Niech go wraże oczy nie czytają, nie cieszą się, że mnie tak boli!
— Dobrze. Książkę ci jutro przyniosę z sobą, a list wyślę rekomendowany.
— Dziękuję, Sewer. Dzięki Bogu, że ty szczęśliwy!
— Daleko mi do tego.
— Wolnyś.
— Tak i skorzystam z tego, by kraj ten na zawsze opuścić. Żonę mam, to moja siła.
— Daj ci Boże wszystko dobre! — szepnął Świda.
Za drzwiami rozległo się chrząkanie dozorcy, hasło zakończenia wizyty.
W milczeniu uścisnęli się.
— Do jutra — rzekł oficer, ukrywając list na piersi.