Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzała na niego z pogardą.
— Widocznie on pana nie dorósł!
— Nieprawda! To coś innego. Nie wiedziałem, że on bywał u pani. Co między wami zaszło?
Gizella pod wzrokiem tego szpiega i policjanta, zbladła ze wstrętu i oburzenia.
— Pan mnie o co posądza? Jeśli ma być indagacja, nie tutaj i nie teraz.
Pochyliła się nad Sewerem, podała lekarstwo a potem spoczęła obok posłania, nie racząc uważać na generała.
Zmierzchało, gdy do komnaty, krokiem kota, wsunął się Agafon. Pochylił się do ucha swego pana.
— Marja Wasiljewna przysłała bilet, posłaniec czeka na odpowiedź — wyszeptał.
Generał ciężko wstał.
Bilecik był krótki. „Kwiatek Lnu“ wzywał go do siebie. Staremu sybarycie pochlebiało to. Czuł, że tam najłacniej zagłuszy zgryzotę, kazał więc zaprząc sanki i ruszył, jak zwykle incognito, z nieodstępnym tylko Agafonem.
Noc była ponura, padał śnieg z wichrem, niebo zaciągnęło się chmurami.
Piękna kobieta przyjęła swego opiekuna radośnie, jednym tchem recytując plotki o zamachu Sewera, anegdotę najświeższą, jakiś skandal półświatka. Szczebiot jej rozchmurzył generała, widok jej podniecał i drażnił. Śliczna bo była w oprawie zbytku mieszkania, zapachu, ciepła, ciszy tego magnackiego gniazdeczka.