Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miał jak w tyatrze. Poszli na skargę do samego pana — powiadają — niechno on przyjedzie, to ciebie precz wygoni. Tak ja jeszcze lepiej osiadł — myślę — zobaczę, jak to mnie wygonią. Po lasach tam jagód aż czarno — zabrał się ja w łochacze, to śpię, to jem, to czekam. Aż tu słyszę — pan przyjechał. Chodzi na roboty, ogląda, mierzy — i ktoś go do mnie podmówił zajrzeć. Przychodzi — patrzę — żadna parada: niewieliczki, czarniawy, sutułowaty — trzy groszeby za niego nie dał. Pyta mnie: co ty tu robisz? Powiadam: co robić w jagodniku? Jagody jeść i na dziewki czatować. Nie rozgniewał się, możeby nawet zaśmiał, ale u niego widać z oczu, że śmiać się nie zduża. Powiada: Na co dokuczasz kopaczom — narzekają na ciebie, nie chcesz to co zarobić w letni czas? Chodź ze mną — dam ci robotę. Uparłem się i powiadam: Albo mi tu źle — nie pójdę — wypisałem sobie wagon cukru do jagód — jak go zjem — to może do pana się zgłoszę — mużyków do roboty nie brak. On popatrzał na mnie, myślę — kijem zdzieli — ludziom związać każe — będzie awantura. A on zapalił papierosa, na kępie usiadł — i począł też jagody rwać. Myślę — oj źle. Lach, co się nie śmieje, to chory, ale Lach, co mużykowi hardemu zęby nie wybije, to już całkiem nieżywy. Z takim nie wojować. Po chwili on mnie pyta: Żonatyś? — Ojej — ile razy mi która się spodoba — to moja.