Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach panno Zofjo. Czy się godziło tak robić? A cóż z nami teraz będzie?
— Z nami? Niby z panem i ze mną? Ano — nic.
— Pani wie, jak bardzo panią kocham!
— Słyszałam o tem od pana. Cóż ja na to poradzę — chyba jedno: że kochaj się pan coprędzej w innej. Podobno wyśmienity sposób!
— Pani i w takiej nawet chwili żartuje.
— Ano prawda, że pora ohydna! No, to odłóż pan to do maja.
— Ja żyłem tylko nadzieją, że pani da się ubłagać.
— Panie Gustawie, czym kiedykolwiek łudziła pana? Wdzięczną panu jestem za uczucie, wiem, że nawet wbrew woli swej matki, bywał pan u nas i stawał w mojej obronie przed ludzką obmową. Dziękuję panu, ale poza życzliwością i przyjaźnią nic panu dać nie mogę i oszukiwać pana nie będę. Byłabym złą żoną — nie mówmy już o tej kwestji.
— Bo pani mnie ani trochę nie kocha — stęknął.
— Gorzej — bo kocham innego! I wyznaję to panu dzisiaj — aby się pan nie łudził, że się dam namówić, przekonać.
Owerło popatrzył na nią zdumiony, przerażony — a potem się roześmiał.
— Albo to prawda! Pani tak umyślnie mówi — żeby się odemnie odczepić! — rzekł tryumfująco. — Ja wiem, kto u państwa bywał — to