Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chłopi zaraz zaczęli jeść chleb i suszoną rybę; dla Motolda Kasjan wydobył koszyk i zapraszał do posiłku, ale on na najwyższy punkt wzgórza wyszedł i rozglądał się i wiatr poranny, rzeźwy, wonny, jak posiłek w płuca wciągał.
Kasjan za nim szedł z koszykiem.
— Kazała panienka karmić pana. Różności nakładła — co się ma zgłumić!
— Czy już widać Czahary?
Chłop swe jastrzębie oczy wytężył.
— Młyn widać! Ot wydma bieleje. Dworek w olszynie na prawo. A ot pański Łasick króluje na cały nasz kraj.
Kraj ten w tej chwili był jedną masą wód — płaski, bezbrzeżny, cichy, pusty. Chmury ptactwa krzyżowały się i krążyły, jak nikłe punkty stały olchowe gaje; gdzieniegdzie widmo wiatraka na wydmie; na widnokręgu, jak zajrzeć, łasickie bory, a na ich tle wyższa grupa topoli dworu.
Ale Motold na Czahary patrzał, na niską plamę olszyn i haszczy, w którem się to gniazdo taiło — ptaków i jego raj.
— Nie mogę jeść, Kasjanie, zjedz sam.
— To jeszcze pan widać, nie ze wszystkiem zdrów. Jakąś żubrę pan ma, czy utajoną chorobę. To to jeszcze nie bieda, jak człowiek nie je, bo niema co jeść, ale jak ma chleb, a nie je — to bieda. Wódki to pan musi wypić, od szuchli.
Widząc, że się go nie pozbędzie, wypił kie-