Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

robili. To gadają, że pańska żonka to miała skrzynię złota, a teraz ród chce ją nazad dostać, że dzieci niema. To pan ma dlatego ziemię sprzedać. Na wszystkie boki kiepski interes. To zamiast tego, jaby inaczej wydumał i zrobił.
— Cóżbyś wydumał?
— Jaby zaraz drugą wziął — na złość. Toby zrazu zbył po tamtej smutku, bo co ze smutku? Tylko wszy opadną i oczy pożółkną. Potemby na ten ród napluł i złajał, że mi cherlawą dali i figęby im dał, nie skrzynię złota. Wygnałby potem tych Łaszków komisarzy, co panów udają, świnopasy, a robić nie chcą; prostych ludziby posadził na ich miejsce — co będą robić, a jak ukradną sto rubli — to im będzie dość, nie jak tamtym, co mało tysiąc. Ale pan i tak nie sprzeda — co gadać. Był pan i będzie pan. Tylko ożenić się to panu trzeba, tak nie ładnie, takie państwo bez gospodyni. Jak u pana syn będzie, to i bajki takiej głupiej nie złożą, że pan ojcowszczyznę sprzedaje. To z tego bają, że pan domu nie patrzy, nie dba. A zresztą, będzie druga pani, będzie druga skrzynia złota, to pan tamtym odda; niech się udławią.
— No, a jakbym ja takiej chciał, co nie ma skrzyni złota?
Kasjan się zastanowił, aż wiosłować chwilę przestał.
— To już w każdym stanie bywa, że biorą