Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myślał, żem źle polecenie spełnił, żem pani nie zrozumiał.
— Dlaczego pan wygląda, jakby nie rad mojej odpowiedzi? Czy pan naprawdę także przypuszczał, że przyjmę ofertę?
— Pani to traktuje omal nie humorystycznie.
— Nie widzę racji do elegji lub dramatu.
— I lekko — dokończył — a przecie to rzecz wielkiej wagi — to przyszłość pani. Proszę mi wybaczyć — znamy się tak dawno — nie chciałbym, żeby pani dla jakiejś mrzonki, uporu, została na całe życie samotną. Znam Noltena — pani uczyni z niego, co zechce; przed panią szerokie pole działania. Użyje pani tych miljonów na dobre, potrafi dać im wzniosły cel.
Spoważniała, pogłębiło się spojrzenie. Założyła ręce na piersi — słuchała uważnie. Gdy skończył, nie odpowiadała, tylko jej rysy tężały w jakieś postanowienie nieodwołalne.
Po chwili milczenia spytał:
— Więc pani pozwoli, aby Nolten sam po ostateczną odpowiedź przybył?
— Jeśli pan sobie życzy — niech przybędzie — odparła zupełnie obcym głosem.
Powstał, aby się pożegnać, wstała i ona, podali sobie dłonie.
— Pani mnie rozumie? — spytał.
— Nie, ale to wszystko jedno. Wiem, co mam robić. Dobranoc.
Przeprowadziła go na ganek, cofnęła się bez