Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko Karola, czy po oddzieleniu części Wacława, da ci za twoją sto tysięcy. On tylko jednego brata chciał spłacić, a o drugim zapomniał.
— To prawda, o Wacławie nie było mowy — zamruczał Lucjan, argumentem tym zaniepokojony.
— Słuchaj no, Zośka — rzekł poważnie Wilszyc — tu nie czas na fantazje i kaprysy kobiece. Tu się toczy kwestja poważna, chodzi o los nas wszystkich, o przyszłość całej rodziny, o opinję ludzką, o honor nazwiska. To, czego pragniesz, jest niesłychane i tego nie dostaniesz. Oni ci tego dać nie mogą, bo obydwa zginą, a przecie ruiny ich na swe sumienie brać nie zechcesz, ani narazisz siebie na potępienie całej rodziny i zerwania z nami wszelkich węzłów, gdy oddasz sprawę tę waszą prywatną na sądową drogę. Na to ani pozwalamy, ani ci tego darujemy. Zostaniesz w tej walce sama — zastanów się tedy, czem ci to grozi, i opamiętaj się, póki czas.
Zośka, słuchając, podniosła oczy na wuja i nie spuściła już wzroku. Oczy jej z siwych stały się prawie czarne, a ciemne brwi zbiegły się nad czołem; nozdrza rozdymały się i cała twarz się zmieniła. Nie przerwała jednak, dosłuchała — milczała chwilę — i wreszcie ruszyła ramionami i dziwnie się roześmiała.
— A kiedyż to ja, wuju, nie byłam sama i kiedyż to doświadczałam sympatji, opieki