sumą bardzo ważną. Ograniczamy się, jak można, żeby na stare lata nie zostać o żebraczym kiju, a ten rozrzutnik, wyzuty z sumienia, tak ciężko nas krzywdzi. Nie bywamy w Woronnem. Za wysokie progi tam teraz — i wyobraź sobie, na obiad jadają cztery potrawy — pani podobno niczem się nie zajmuje, ciągle goście, zajazd, zabawy. Źle się to skończy.
Ufam, że mojej prośbie nie odmówisz i nie zapomnisz o krewnych, którzy ci są życzliwi, czego ci nietylko słowem dają dowody.
Oboje z wujenką przesyłamy Ci życzenia i błogosławieństwo, a wujenka prosi, o jaką rybkę na piątek, co u ciebie tego obfitość.
Kochający Cię wuj — Wilszyc.
Post scriptum: Dla bezpieczeństwa, żeby Ci krowy po drodze nie wymieniono donoszę, że jest czarna, z białym ogonem, ma jeden zbity róg i popsute wymię, ale pachciarz zaręcza, że bardzo mleczna, a to bardzo sumienny żyd, i jest już u mnie piętnaście lat».
— Kto? Żyd czy krowa? — parsknęła śmiechem Zośka.
— Za krowę ręczę. — Kazałem ją co rychlej odesłać Mironowi, nie chcąc mieć ambarasu z aktem zejścia, czyli zdjęciem skóry — no i odpisałem, że istotnie wróciłem, współczuję niedoli i niedostatkowi tych biedaków i jesienią przy obrachunku z rodziną, postaram się sprawę
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/225
Wygląd
Ta strona została przepisana.